sobota, 23 maja 2015

Rozdział 3


   Kap. Kap. Kap. Hipnotyzujący dźwięk paraliżował mnie na tyle, że nie myślałem o tym, gdzie jestem i dlaczego. Nie wiem, skąd pochodził. Może gdzieś w korytarzu pękła rura i woda kapie na podłogę. Albo po prostu przecieka dach. Na dworze jest niezła ulewa. Wziąłem głęboki oddech i natychmiast tego pożałowałem. W mojej klatce piersiowej rozlał się przeraźliwy ból, uniemożliwiający mi wymianę powietrza. Jeden z policjantów dość mocno przycisnął mnie do ściany. Śmiem powiedzieć, że rzucił mną całkiem boleśnie. Efektem jest płytki, szybki oddech. Chociaż może… To akurat nie jest wina uderzenia. Poczułem napływające strzępki wspomnień ubiegłej nocy. Ubiegłej? Czy dzisiejszej? Nie potrafiłem określić czasu. Było ciemno. Tyle wiedziałem na pewno. Nie pamiętałem wiele. Wciąż czułem ciepło krwi ojca i jej zapach. I jeszcze coś. Co także było po części czerwone, choć znacznie bardziej jaskrawe. W głowie rozbrzmiewały mi słowa Gerarda, chociaż tak naprawdę nawet ich nie wypowiedział. Uniosłem głowę do góry, opierając się o ścianę. Siedziałem na zimnej podłodze i zaraz przypomniały mi się wszystkie teksty babci, że dostanę wilka. Parsknąłem śmiechem i ukryłem twarz w dłoniach. Mój Boże. Akurat teraz. Powoli znowu wpadałem w trans, wsłuchując się w te spadające kropelki gdzieś tam, daleko. Wszystko teraz było takie dalekie. Zamknąłem oczy. Kap. Kap. Kap. Nie, coś jest nie w porządku. Coś zakłócało rytm. Wyprostowałem się nieco. Kroki. Zdecydowanie ktoś szedł w stronę mojej celi. Jakkolwiek źle by to mnie brzmiało. „Ja i moja cela”. Jakaś postać zatrzymała się przed wejściem. Dość potężnej budowy policjant. Zadzwonił kluczami i włożył klucz do zamka, otwierając moje drzwi ku wolności. Wstałem niemal bezszelestnie i podszedłem do niego. Z jakiegoś powodu nie chciałem robić hałasu.
- Co się dzieje? Gdzie mnie zabieracie? – wyszeptałem, patrząc prosto na mundurowego. – Możecie zrobić ze mną co chcecie, ale błagam, odseparujcie moją matkę od tego drania. – wyrzuciłem z siebie prośbę zanim zdążyła przejść przez moje myśli. Policjant lekko się pochylił, a na jego czole pojawiła się bruzda. Zaczął mówić szybko i bardzo cicho.
- Słuchaj, dzieciaku. Jestem pewny, że jesteś super odważny i zgodziłbyś się na każdy wyrok i w ogóle, ale z tego co wiem, możesz siedzieć bardzo długo i może być bardzo nieprzyjemnie, mimo że teoretycznie Twoje motywy były dobre. Tak czy inaczej, ktoś z zewnątrz bardzo chce Twojej wolności. Posłuchaj mnie teraz uważnie. W mojej lewej kieszeni są wszystkie Twoje osobiste rzeczy, które oddałeś kiedy tu trafiłeś. Weźmiesz je ode mnie, a zaraz potem udasz się na koniec korytarza. Znajdują się tam przeszklone drzwi. Są otwarte. Trafisz do gabinetu, który jest pusty. Wszelkie zabezpieczenia są wyłączone. Naprzeciwko Ciebie znajdą się kolejne drzwi. Tylne wyjście do Twojej wolności. Ale uważaj, bo reszta będzie piekielnie trudna. Musisz wyjść i poruszać się dokładnie po ścianach budynku. Dwadzieścia kroków w prawo. Pod budynkiem znajdziesz torbę, w której będzie bilet do Detroit, kilka ubrań na zmianę i najpotrzebniejsze rzeczy. Pociąg odjeżdża 20 minut po północy, czyli za godzinę. Otworzysz torbę, będą tam okulary przeciwsłoneczne i ciemna bluza. Założysz te rzeczy i potargasz sobie włosy. Potem ruszysz do furtki. Będzie otwarta. Przejdziesz przez nią i ruszysz na dworzec. Nie rozglądaj się. Po prostu idź przed siebie. Wiesz, że rozglądanie się wszędzie zawsze jest podejrzane. Wezmą Cię za jednego z gości którego wpiszę na listę. I pamiętaj: nie znasz mnie. To wszystko się nie wydarzyło. – policjant spojrzał na mnie długo i odczekał kilka sekund w ciszy. – Leć. – rzucił.
    Krew zaszumiała mi w uszach. Nie rozumiem co się właśnie stało, ale wiem że to jest moja jedyna szansa. Pospiesznie sięgnąłem do lewej kieszeni mundurowego i ruszyłem prosto przed siebie. Słyszałem w głowie dokładnie wszystkie polecenia. Koniec korytarza. Przeszklone drzwi. Pusty gabinet. Stanąłem naprzeciw drzwi, dzięki którym poczuję świeże powietrze i wyrwię się z tego bagna. Przeżegnałem się. „Boże, miej mnie w swojej opiece.” Otworzyłem drzwi i natychmiast przylgnąłem do budynku. Uderzył mnie nieprzyjemny zapach, którego nie potrafiłem określić, ale zignorowałem go szybko. Co teraz? Tkwiłem przez 2 sekundy w jednym miejscu, przerażony, że wszystko szlag trafi przez moją krótką pamięć. Chwila, tak. Dwadzieścia kroków w prawo. Wykonałem je szybko i dokładnie. Było piekielnie ciemno, ale moje oczy powoli zaczynały się przyzwyczajać. Starałem się patrzeć pod nogi, nie chciałem wywalić się w najgorszym momencie o najważniejszą torbę w moim życiu. Siedemnaście. Osiemnaście. Dziewiętnaście. Dwadz— zauważyłem swoje wybawienie. Osunąłem się powoli i otworzyłem torbę. Założyłem leżące na wierzchu okulary i wciągnąłem na siebie bluzę, wyginając się jak mogłem. Zauważyłem też swoje fałszywe dokumenty – od dzisiaj jestem Ericem Farewellem. Włożyłem je do kieszeni i zasunąłem torbę. Odetchnąłem głęboko. Teraz wyjdę z ukrycia. Stworzyłem artystyczny nieład na swoich włosach i ruszyłem przed siebie pewnym krokiem. Starałem się grać na tyle wyluzowanego, na ile potrafiłem. Dotarłem do furtki i popchnąłem ją lekko. Nic się nie wydarzyło.
  Moje serce oszalało. Boże, to się nie dzieje. Popchnąłem ją mocniej. Wciąż nic. Jezu Chryste. Po mnie. Dlaczego to wszystko przytrafia się właśnie mnie. Zawsze ja. Wciągnąłem powietrze do płuc… I wtedy stało się to. Policjant w budce obok.
- Proszę odsunąć się od wyjścia. – powiedział i wyszedł na zewnątrz. Moja krew zaczęła się burzyć, mimo że byłem śmiertelnie przerażony. Nie dam za wygraną. Nie w takim momencie. – Dokumenty.
  Prychnąłem i okazałem swoje fałszywki.
- Wszystkich traktujecie tu teraz jak potencjalnych morderców i gwałcicieli? – pokręciłem głową. – Niedługo trzeba będzie przechodzić tu kontrolę jak u królowej brytyjskiej. – właściwie nie miałem pojęcia co to znaczy, ale krew zagłuszała mi myśli.
Wyraz twarzy policjanta natychmiast się zmienił.
- Farewell. – otworzył oczy szerzej i wypuścił powoli powietrze. – Najmocniej przepraszam. – z jego krótkofalówki dało się słyszeć niewyraźne: „wypuść go, idioto, nie widzisz kto to jest?”. Nie miałem pojęcia co się dzieje, ale grałem dalej.
- Ta. Dziękuję. – odebrałem policjantowi dokumenty. – Będę mógł wyjść jeszcze dziś? – mundurowy zbladł i pokiwał głową. Nacisnął guzik otwierający furtkę i zasalutował mi. – Mhm. Miłego dnia.  – dodałem nonszalancko jako prawie-Eric, zasalutowałem niedbale, popchnąłem furtkę i oddaliłem się.

***
    Uśmiechałem się szeroko, choć byłem tak przerażony, że w moich oczach pojawiły się łzy i nie miałem siły odróżnić, czy to łzy szczęścia czy strachu. Byłem wolny. Wyszedłem. Idę na dworzec. Spojrzałem na swój zegarek i zaśmiałem się, przeszczęśliwy. Pociąg odjeżdżał za 6 minut. Dworzec nie był daleko. Przyspieszyłem, skoro zniknąłem z oczu policjantów. Miałem ochotę biec przez całą drogę jak szczęśliwy jednorożec. Nie przeszkadzały mi nawet okulary przeciwsłoneczne w nocy, chociaż czułem się jak ostatni debil. Moje szczęście zakłócała w tej chwili tylko jedna rzecz. Grzmoty. I piekielny deszcz, który lunął z nieba. Moje sponiewierane trampki nieszczególnie lubiły taką pogodę. Teraz naprawdę mogłem biec jak jednorożec. Spojrzałem na zegarek – 00:17. Odetchnąłem. Zdążę. Wbiegłem na dworzec, nieudolnie chroniąc się przed deszczem za pomocą torby podróżnej. Zauważyłem, że pociąg do Detroit odjeżdża z 1 peronu, więc nie musiałem dodatkowo tracić czasu na szukanie wszędzie tego właściwego klucza do absolutnej wolności. Zdjąłem okulary, chociaż ludzi nie było wielu. Czułem się zbyt idiotycznie. Wgramoliłem się jakoś do przedziału, chociaż moje nogi były jak z waty. Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Opadłem wykończony psychicznie i fizycznie na siedzenia. Chciałem już tylko dotrzeć do owego motelu i spać, mimo że głowę wypełniały mi tony pytań. Kto, dlaczego, jakim cudem, co to za motel, dlaczego Detroit, jak ma teraz żyć, co się stanie z mamą. Oczywiście na pytanie „kto” nasuwała mi się odpowiedź, ale szybko ją odrzucałem. Nie chciałem teraz myśleć o tej osobie, chociaż ostatnio nie znikała z moich myśli. Ale najważniejsze: kim jest prawdziwy Eric Farewell lub kogo tak przypominam, że na mój widok policjanci truchleją? Przetarłem powoli oczy. Chciałem zapomnieć o wszystkim. Nie mam siły żeby zaczynać jakieś nowe życie. Żeby zaczynać cokolwiek. Oparłem się o okno i patrzyłem w mrok. Trochę sobie popodróżuję… mimo braku środków na koncie. Prawie. Westchnąłem i spojrzałem na drzwi. Serce podskoczyło mi do gardła. Stało za nimi dwóch goryli, którzy najwyraźniej zamierzali tutaj wejść… I właśnie to zrobili. Wyprostowałem się powoli. Cholera jasna.
- Frank Iero? – jeden z nich wyszczerzył zęby w przerażającym uśmiechu, a drugi zrobił dokładnie to samo. Ani drgnąłem, patrzyłem tylko na ich budowę i to jacy są ogromni. Goryl spojrzał na moją torbę. – Świetnie. Jesteś nasz. – dodał i zatrzasnął z hukiem drzwi przedziału.

+++

Wooo. Wróciłam. I będę pisać! To krótki przedsmak tego, co was czeka. Będzie bardzo przyjemnie... Albo zupełnie odwrotnie. Enjoy.


xoxo, Imuś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz